Wpadliśmy na pomysł wypadu do Austrii, bo kochamy góry. Alp nigdy nie mieliśmy szansy eksplorować, dlatego ferie zimowe w Polsce wydały się świetną ku temu okazją. 

Nie korzystaliśmy też nigdy z bookingu, to upiekliśmy wszystkie “pierwsze razy” na jednym ogniu. Umówmy się, nie jest to najtańszy i najlepszy dla nas sposób podróżowania i noclegowania (Miodek by mnie zgromił za takie neologizmy, ale to nasz blog i nasze zasady) 

Dopóki nie kupimy wreszcie busa z napędem na 4 i nie odpicujemy go w środku- to skazani jesteśmy na spanie w takich miejscach za granicą. 

Było dobrze- przemiła Pani Austryjaczka wszystko nam pokazała, ugościła, kazała się częstować frykasami (spodobała mi się ta Pani Frau) i zostawiła, żebyśmy w spokoju sobie zobaczyli okolicę. 

Nasza miejscowość nosiła nazwę Faak am See, jak się pewnie domyślacie oznacza to miejscowość nad wodą. Słusznie, bo to miasteczko położone nad Faaker See- jednym z najcieplejszych jezior w Austrii. Oczywiście nikt w styczniu nie zamierzał się tam kąpać. Przecież my w góry przyjechali!!! 

No nic, dzień chylił się już ku końcowi, dlatego żadne długie wędrówki nie mogły mieć miejsca. Postanowiliśmy wjechać na punkt widokowy pod Dobratschem.  Podjechaliśmy bez problemu naszym peugeotem i mogliśmy z tego miejsca podziwiać Villach nocą. 

Pożywka dla męża szalejącego jak azjata z nowym aparatem, dla mnie zaś czas na refleksję i zadumę. Tak zakończyliśmy pierwszy dzień w nowo poznanej Austrii.