Weekend zapowiadał się bajecznie. Każda stacja radiowa trąbiła o genialnej pogodzie. Uznaliśmy, że musimy wykorzystać ostatnią taką sposobność i jednak zamoczyć się w Bałtyku. 

Ruszyliśmy Novembusem nad polskie wybrzeże, ponownie w okolice Jastrzębiej Góry. Wylądowaliśmy jeszcze raz w miejscowości Karwieńskie Błoto Drugie, gdzie zobaczyliśmy najlepsze wejścia na plaże, które może zaoferować północ naszego kraju. Bajkowe lasy kuszą zapachem i kolorem, a idąc do celu wyłania się w pewnej chwili pusta przestrzeń między drzewami, z pozłacanym piaskiem i morzem w oddali. 

 

Piątek był stracony, bo przyjechaliśmy już w nocy, ale od pierwszych sobotnich promieni słońca postanowiliśmy zaszaleć. 

Budzik na 5.30 i ruszamy pierwsi na plaże. Poranny chłód nas nie zraził, przecież zawsze mamy czapki na podorędziu. Wschodzik był zacny, chociaż inny niż te górskie, które najczęściej uchwycamy, jednak równie zaskakujący. Różowa kula słoneczna wyłoniła się i dyndała na horyzoncie, obiecując ciepły dzień. Ktoś jeszcze wyskoczył ze swojego Vana i rura do wody.  Fajnie patrzyło się na ludzi, którzy okazali się równie szaleni jak my i chciało im się o takiej porze, w takiej temperaturze pobiegać po plaży. 

Zmarznięci rozglądaliśmy się już za śniadankiem i kawką na rozgrzewkę. Posprzątaliśmy trochę nasz przybytek, co zajęło nam dłuższą chwilę. Musicie wiedzieć, że na przestrzeni 3m2, gdzie mieści się wasza kuchnia, garderoba, sypialnia, ważne jest, żeby na bieżąco uporządkowywać wszystkie rzeczy. Dlatego po każdej czynności doprowadzać musimy naszego busika do stanu wyjściowego, co zajmuje więcej czasu niż sprzątanie i przebywanie na przykład w pokoju na większej przestrzeni. 

Po porządkach uznaliśmy, że jest już na tyle cieplutko, żeby podjąć próbę kąpieli. 

Podnieceni jak dzieci wpadliśmy do wody, tzn mój mąż wpadł, ja zaś dłużej się przyzwyczajałam, jak na damę przystało. Było bosko- właściwie pierwszy raz w tym roku kąpaliśmy się w takich okolicznościach. Przez pandemię nie jeździliśmy nad wodę, nie chodziliśmy na basen, właściwie była to pierwsza kąpiel poza domową wanną. Nic tak nie nastraja pozytywnie, jak zimny prysznic z rana. 

Na plaży zostaliśmy jeszcze dłuższą chwilę, bo była całkiem pusta i dzika. Wydmy tutaj są nieziemskie, zupełnie jak egzotyczne tropikalne wybrzeże gdzieś nad Pacyfikiem. Sama plaża ma kilka metrów i od razu przechodzi w ostry klif i las. Zrobiła na nas większe wrażenie, niż toskańskie i norweskie dzikie plaże. Porobiliśmy fotki, pobiegaliśmy trochę, a słoneczko przebijało się między drzewami. 

Zorientowałam się, ku mojemu przerażeniu, że zapomniałam wziąć książki do czytania, dlatego koniecznie trzeba było odwiedzić jeden z tych wielkich namiotów w nadmorskich miejscowościach, gdzie za kilka złotych można było kupić wszystko, od parawanów, poprzez ręczniki kąpielowe, okulary słoneczne, aż po góralską ciupagę. 

Podjechaliśmy do sąsiedniej Jastrzębiej Góry, na gofra i książki.  Zaopatrzeni spędziliśmy już całe popołudnie na plaży. 

Szybka rybka w smażalni i znowu nad wodę. Ledwo zdążyliśmy na zachód, którego niestety widać nie było wcale. Zaczęło też wiać jak w Kieleckim, dlatego szybko zwinęliśmy manatki. Poza tym ile można siedzieć na piasku, kiedy Cię wiatr trzaska po twarzy. 

Trochę nam się już znudziło miejsce w lesie, jako miejsce na nocleg, dlatego pojechaliśmy na okoliczną polankę, gdzie pod każdym drzewem zaparkowany był jakiś Kamper, Van, Busik, osobówka z opcją spania w namiocie. Nie przeszkadzało nam to, polanka była gigantycznych rozmiarów. Każdy miał swoją prywatną przestrzeń i swobodę.

Poszliśmy spać i przyznać musimy, że z każdą nocką w busiku śpi nam się swobodniej i czujemy się bezpieczniej. Już bez oporów rozkładamy rano namiocik do prysznica, kuchenkę, butle z wodą i wszystkie nasze szpargały. 

Odświeżeni, ubrani, najedzeni stwierdziliśmy, że wybierzemy się na wycieczkę z rodzicami, którzy nadal byli na wakacjach w Ostrowie. Chcieli nas zaciągnąć na rybę, ale było nam to nie w smak. Ile przeciętny człowiek może przyjąć tranu w ciągu dobry, nie narażając na szwank swojego układu trawiennego?  Wymyśliliśmy zatem piknik nad jeziorkiem Chorzewskim. Już ostatnio wspominaliśmy, że to świetne miejsce na wypad, na grzyby, ryby i kąpiel. Marzyło nam się od wczoraj ponowne zamoczenie, więc zamieniliśmy jedynie słoną wodę na słodką. Pogoda niestety nie rozpieszczała nas tego dnia, bo chmury i wiatr niwelowały ciepłe słoneczko. Ale trudno, słowo się rzekło. Jak nawiedzeni skakaliśmy z pomostu, dopóki ojciec nie zrobił ostrego zdjęcia. Po wariactwach zjedliśmy parówy popijając piwkiem i kawką. Wycieczka udała się w 100%.

Z bólem serca pożegnaliśmy Pomorze i wróciliśmy na Śląsk. Zdołaliśmy jednak zaspokoić niedosyt sprzed tygodnia i wystarczyć nam musi tego Bałtyku do następnego roku. Weekend nad Polskim morzem okazał się być satysfakcjonujący i wystarczający. 

Polską złotą jesień spędzimy już w górach!