Dwa tygodnie z rzędu nad polskim morzem sprawiły, że zatęskniliśmy bardzo za górami. Jak można nie kochać kamienistych podejść, zadyszki i koszulek z potu lepiących się do ciała? No jak? 

Mieliśmy niewiele czasu, dlatego Beskidy były jedynym możliwym wyborem. Według naszej tradycji musiał to być zachód, bo na wschód niestety zaspaliśmy. No ale nie dziwota, skoro po całym tygodniu pracy nasz organizm musi chociaż odrobinę odreagować. 

Tym razem padło na Beskid Makowski, a konkretnie na szczyt pasma Przedbabiogórskiego- Lachów Groń, z którego pięknie było widać Babią. 

Sceneria bajeczna, bo na niewielkim wzniesieniu, którym był szczyt, rozciągały się po prawej i lewej polanki. Były ławy i kilka wyznaczonych miejsc na ognicha. Od razu pomyśleliśmy, że to świetna miejscówa na namiocik i nocleg pod chmurką. Może kiedyś powrócimy, jak już zdołamy zwiedzić resztę świata haha

 

Mieliśmy tylko chwilkę, żeby wdrapać się na ‘szczyt’ bo zaczynało zmierzchać. Zawsze jesteśmy na siebie źli, że nie przyjechaliśmy wcześniej, że tak krótko dane nam było oglądać to cudo przyrody.  Jednak z drugiej strony przy dobrej pogodzie, w weekend ludzi jest mnóstwo na szlakach, czego z reguły unikamy. 

Jak zwykle powygłupialiśmy się trochę przy fotkach, poskakaliśmy po polance i znowu w dół trzeba było iść. 

 

Już przy wejściu usłyszeliśmy jakiś ryk, ale z oddali wydawało nam się, że to krowy ryczą na pastwisku. Okazało się jednak, że to nie mogą być krowy, a my słyszymy najprawdziwszy ryk jeleni na rykowisku. Jednocześnie nieziemskie i przerażające.  Oczywiście ja i moje fobie nauczycielskie myślałyśmy przez moment, że wleci w nas stado jeleni i weźmie na rogi, czy co one właściwie robią? 

Oczywiście Arturo uspokajał mnie, że to nie ma racji bytu (a niby skąd on może wiedzieć takie rzeczy?) 

Ale zaufałam jego wiedzy i opanowaniu i czerpałam satysfakcję, że przyszło nam być tak blisko natury, doświadczać jednocześnie intymności tych zwierząt, którą obnażyły przed światem. 

Schodziło się jakoś inaczej w akompaniamencie tych głośnych okrzyków, ale fajnie było. Szkoda, że nie zdołaliśmy zobaczyć nic, oprócz kota. Co on robił w lesie wśród ryków jeleni? 

 

Pięknie udało nam się spędzić ostatni weekend lata, które oddzielamy już grubą kreską od beztroskich ognisk, wypadów na tripy, siedzenia w ogródku do późna. 

Jesień to zawsze dla nas czas intensywnej pracy, bo skoro przyroda umiera i przygotowuje się do zimy, człowiek jako istota przewrotna pracuje intensywnie, rozpoczyna nowe projekty i budzi się z za gorącego lata, takiego letargu przesyconego lenistwem.