Wrzesień oznacza dla nas zazwyczaj to, że trzeba jechać nad morze. Uwielbiamy tę porę nad wybrzeżem bałtyckim.

Jest o wiele mniej ludzi, plaże świecą pustkami, a pogoda zwykle nam dopisuje. 

Tym razem nie musieliśmy martwić się o nocleg, bo wyprawiliśmy się naszym Novembusikiem. Wszystko było jak zwykle spontaniczne, dlatego do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, gdzie zacumujemy. 

Nasze ulubione miejsce na ziemi to Jastrzębia Góra, Ostrowo i Rozewie. Spokój, magiczne lasy i te klimatyczne wejścia na plaże zawsze nas przyciągają. Nie mieliśmy jak dotąd doświadczenia w wybieraniu noclegu w Polsce na dziko i to nad morzem, dlatego trochę po omacku wybraliśmy w piątkową noc parking naprzeciwko wejścia na Ostrowską plaże. Rano zdołaliśmy się nawet rozłożyć z polowym prysznicem i kuchenką, żeby dopełnić porannych rytuałów. 

Niestety pierwszy raz zdarzyło nam się, że pogoda była paskudna. Dlatego zdecydowaliśmy się na MUZEUM! To rzeczywiście do nas niepodobne, bo wolimy przebywać na zewnątrz, obcować z naturą i celebrować przyrodę. Ale jeśli pizga złem? Przecież nie będziemy siedzieć w busie cały weekend 🙂 

Znaleźliśmy w Łebie czynne w sobotę Muzeum Motyli. Trzeba przyznać, że ciekawe miejsce, z wieloma niezwykłymi okazami, a przede wszystkim z mnóstwem edukacyjnych tablic, gier, plansz dla dzieci, z czego oczywiście chętnie korzystałam ja (jako nauczycielka wariatka). 

Łeba oferowała nam jeszcze Muzeum Bursztynu, ale ponieważ kultura kosztuje niemało, odpuściliśmy.  Swoją drogą w Łebie polecamy głównie pochodzić po ruchomych wydmach, które w słoneczny dzień mogły by uchodzić za egipskie piaski pustyni. 

Wracając w okolice Jastrzębiej po drodze podjechaliśmy zobaczyć polecane przez naszych rodziców Jezioro Choczewskie, które odkryli zapuszczając się w te tereny na rowerach.

Okazało się, że jest to świetne miejsca na nocleg! Droga  prowadziła przez las, aż do samego jeziora. Niby dzicz, ale pięknie rozbudowany parking, pomościk, miejsce na ognisko- wypas na maksa 😉 Świetna miejscówka także dla amatorów łowienia ryb, których nawet deszcz nie odstraszył w tym dniu.

 

Głodni wróciliśmy do Jastrzębiej Góry, gdzie w znanej nam już od lat smażalni wsunęliśmy dorszyki. Grzechem byłoby nie skorzystać ze świeżej rybki. 

Przejedzeni zaczęliśmy szukać noclegu i znaleźliśmy dogodne miejsce w miejscowości Karwieńskie Błoto nr 2. Szeroki parking w lesie był oddzielony od plaży zaledwie kilkoma metrami. Z powodu naszej opieszałości dotarliśmy na miejsce i ogarnęliśmy się już po zmroku, jednak ochota na zamoczenie się w wodzie nie przeszła. Mąż się popluskał, ja poudawałam, że mnie zamoczyło powyżej kolana, ale jednak było mi zbyt zimno na wodne szaleństwa. 

Nazajutrz po szybkim prysznicu, śniadanku i porannej mszy, poszliśmy na plażę i korzystaliśmy z tych kilku promieni słońca, które nas zaszczyciły swoją obecnością w niedzielne popołudnie. 

Szybka szama- oczywiście Dorszyka w Jastrzębiej i mogliśmy spokojnie wracać na śląsk. Z zapasem tranu na najbliższe pół roku, mimo wszystko z niedosytem, który pozostał w nas przez słabą pogodę i brak porządnej morskiej kąpieli.

Podobno kolejny weekend ma być ostatnim najcieplejszym takim w tym miesiącu….Jedziemy nad morze?