Niełatwo jest sensownie zaplanować podróż jeśli ma się do dyspozycji 6 dni, wliczając co najmniej dwa na przyjazd do celu i powrót do domu 🙁 

Cóż albo taki wypad, albo żaden. Dlatego wymyśliliśmy sobie Gardę na pierwszy strzał. Miejsce więcej niż popularne, nie mówiąc o tym, że wybraliśmy się tam w lipcu. Optymistycznie nastawieni, z nowo zakupionym namiocikiem, karimatami, kuchenką gazową ruszyliśmy nad sławne jezioro Garda. 

Dotarliśmy tam w okolicy późnego popołudnia, a żar niebios lał się na nas od kiedy przekroczyliśmy włoską granicę. Pytaliśmy w kilku miejscach o nocleg, ale na próżno. Nigdzie nie było miejsc. Nie powinno nas to dziwić, był to samiuteńki środek sezonu letniego 🙂 Brawo my! 

Nie poddawaliśmy się i w końcu, za bagatela 40euro, znaleźliśmy pole namiotowe. Szybkie wypakowywanie, odświeżanie i ruszamy na eksplorację. 

Musicie wiedzieć, że spać możemy wszędzie, podróżować godzinami, nie myć się przez 3 dni, ale jedzonko jest dla nas najważniejsze. Włoska kuchnia jest naszą ulubioną, dlatego wyruszyliśmy na poszukiwania dobrej szamy. Musieliśmy nawet za zawrotną kwotę zjeść coś pysznego, włoskiego, ziołowego!

Jest, bingo, strzał w 10. Mała restauracja z tarasem i widokiem na Gardę, okoliczne wzgórza pokryte hotelami i światełkami. Mimo sporej liczby osób, miało to swój urok. Carbonara, kawsko i jakiś fikuśny deserek wszedł idealnie 🙂 Szczęśliwi wróciliśmy na nasze legowisko. A buszując po kempingu wieczorem odkryliśmy zejście na prywatną, trawiastą plażę……Fajna ta Garda 🙂 

Rano w okolicznym markecie szybkie zakupy, ser, bagietki, pomidorki i szukanie miejsca na śniadanko. Nie jest to łatwe, przy 100000 milionach ludzi, ale udało nam się zjeść z widoczkiem.

Następnie skierowaliśmy nasze wypożyczone renault clio na wybrzeże, bardzo chcieliśmy zobaczyć te klify, te domki, te plaże, te tłumy….no niekoniecznie 🙂 

Wieczorem, w upale dotarliśmy do Levanto- pięknego miasteczka, które jako pierwsze od strony północy pozwala na dostęp do morza ligurysjkiego, z naszej perspektywy. Jedzenie pizzy na głównej ulicy nie można było nazwać przyjemnym, bo wszędzie pojawiały się tłumy, co w połączeniu z wysoką temperaturą nas drażniło. Udało nam się wysępić miejsce na okolicznym wzgórzu, gdzie był usytuowany kemping i dobrze nam tam było. 

Wieczorem kiedy zeszliśmy do centrum Levanto, okazało się, że miasto obchodzi wielką uroczystość, coś w stylu dni miasta, dlatego wszyscy lokalsi i turyści jak jeden mąż ruszyli na rynek, a my poszliśmy sobie na plażę. Uwaga- była prawie pusta! Cudownie było móc oglądać skały, czuć ciepłe morze, jeść pyszne winogrona i pić winko oczywiście! Włochy wiele zyskały w naszych oczach.

Rano obraliśmy nowy kierunek- Marina di Massa. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy jak wielki był to błąd z naszej strony. Miasteczko przywitało nas ogromem ludzi i tysiącem kempingów. Wybraliśmy jeden z wielu, drogą losową. Wygłodzeni, znaleźliśmy jeden z nielicznych działających barów przy plaży. Nigdy nie jedliśmy tak niedobrego włoskiego jedzenia! 🙁 

Odżałowaliśmy to i ruszyliśmy na plażę….Typowa plaża w najbardziej turystycznej odsłonie jaką można sobie wyobrazić.

Bób gotowany, lody na patyku, kukurydza gotowana, piwo zimne piwo…..coś w tym stylu, tylko zamiast polskich okrzyków widać było plagę mężczyzn z całym badziewiem świata na plecach. Leżaki i prywatne wydzielone skrawki plaży, jednym zdaniem- trafiliśmy do piekła na ziemii.

Szybko do samochodu i szukamy jakiegoś odludzia, żeby odreagować. Znaleźliśmy piękną, toskańską, pustą plaże. Wygibasy w wodzie, winko, książeczka i relaks trwały długie godziny.

Po powrocie na kemping, zasnęliśmy szybko. Nie było nam dane zaznać jednak więcej snu tej nocy, bo około 3 nad ranem obudził nas niesamowity huk- kamper, oddalony o kilka alejek, wyleciał w powietrze z powodu nieszczelnej butli z gazem. 

Policja, pogotowie, panika, krew. To wszystko nas przerosło, a na końcu usłyszeliśmy jeszcze, że to nasz samochód zablokował dojazd karetki, chociaż nic takiego nie miało miejsca.

Wszyscy okazali się być cali i zdrowi, jednak do Włochów i ich zatłoczonych kempingów już nigdy nie będziemy podchodzić otwarcie i z entuzjazmem. Takie wakacje, to nie nasza bajka 🙂