Od miesiąca dłubiemy przy naszym busie. Zaczęliśmy robotę z każdej strony i wszystko naraz. Kiedy już wydaje nam się, że zmierzamy ku końcowi, to znowu wyskakuje coś nowego.  Roboty ogrom, lato ucieka, a wraz z nim ciepłe i długie dni, z urlopu pozostało już tylko mgliste wspomnienie, dlatego stwierdziliśmy, że czas wypróbować czy ten nasz blaszak potrafi jechać.

Wybraliśmy ponownie Dolny Śląsk jako teren do przetestowania. Wyjechaliśmy w sobotnie popołudnie, żeby wieczorem przywitała nas wyjątkowa ziemia śląska. Po dwóch godzinach wzajemnego marudzenia i szukania znaleźliśmy przyjemne, zalesione miejsce, z oddaloną bezpiecznie główną drogą.

Samochód był w środku przygotowany do połowy, bez łóżka, szafek i wszystkich desek, ale nie powstrzymało nas to od wymoszczenia się po królewsku. Pierwszą nockę zaliczyliśmy do udanych, mimo, że pobudka o 4.30 do najprzyjemniejszych nie należała.

Wstaliśmy z trudem i Arturo wymyślił, że pojedziemy na wschód na ruiny Zamku Bolczów. Zaparkowaliśmy samochód w Janowicach Wielkich zaraz przed wejściem do lasu na zielony szlak. 

Półgodzinny spacer pod górę należał do tych przyjemnych w naszym odczuciu. 

Polecamy każdemu sobie pochodzić po ruinach zamczyska o brzasku, gdzie w niekompletnych murach można wyczuć zamierzchłe czasy, a stare dęby na dziedzińcu pewnie pamiętają miłosne i tragiczne historie magnatów tam zamieszkujących. Słońce nas nie oświetliło swoim blaskiem, bo drzewa wokół były za wysokie, ale nie odebrało nam to przyjemności chodzenia po zakamarkach fortyfikacji. 

Nie muszę dodawać, że o 6 rano, o dziwo, nie było nikogo w pobliżu. 

Ich strata, nam za to już burczało w brzuchach i chciało się bardzo porannego kawska.  Pojeździliśmy po znajomych już terenach Rudawskiego Parku Krajobrazowego i znaleźliśmy świetną miejscówkę na wzgórzu, gdzie w dole podziwialiśmy pogórze pokryte poranną mgłą. Lepszego śniadania i kawki nie można było spożyć, bo w takich okolicznościach przyrody- to prawdziwa uczta była. 

 

Godzina 8 rano i nadszedł ten moment długo przeze mnie wyczekiwany- Kolorowe Jeziorka.

Wzięłam sobie za punkt honoru, żeby zobaczyć tę atrakcję turystyczną, wokół której zawsze krążyliśmy, ale nie udało nam się nigdy dotrzeć na miejsce.

Pora i lokalizacja były idealne, dlatego główny dowodzący nie dał się długo prosić. 

Spodobały nam się te wyrobiska skalne i jaskinie zalane wodą, klimat tego miejsca jest rzeczywiście niezwykły. Jeziorka te powstały na terenach dawnych kopalń pirytu, które zalała woda. O ironio! Jakże jedno miejsce na przestrzeni lat może zmienić swoją użyteczność, bo niegdyś było synonimem ciężkiej pracy, a dzisiaj kojarzy się głównie z pielgrzymkami turystów i rekreacją.

Nasze szczęście i błogi spokój w klimacie sielankowym nad Jeziorkami trwały niedługo bo zaczęły się zjeżdżać tłumy łaknące kiełbach na grilu i kocy piknikowych (co my także lubimy, ale w gronie mniejszym niż kilkaset osób, jeden obok drugiego), dlatego szybko czmychnęliśmy poszukać klimatycznego miejsca na obiad. 

Znaleźliśmy takie nad zalewem Mietkowskim. Sam Zalew jest idealnym miejscem na oglądanie Góry Ślęży, jednak nam nie było dane ustawić się z dobrej strony. Mimo wszystko przyjemnie było odpocząć w cieniu drzew, przy chłodnej wodzie, zerkając przez busowe okno na świat, przygotowując makaron na kuchence gazowej.