Mieszkamy na tej ziemi od zawsze. Mamy możliwość wypadu w góry co weekend, bo to maksymalnie 2h drogi od nas do najbliższych “gór” i dopiero od niedawna zaczynamy w pełni korzystać z tego luksusu!

Dlaczego tak rzadko tam bywają inni? Dlaczego ciągle tak niewiele zobaczyli? Dlaczego na szlaku nadal mijamy jednostki, gdzie się podział ten przeludniony świat? 

Nie wiemy i w sumie guzik nas to interesuje. Pouczać nikogo nie mamy zamiaru, możemy jedynie zarazić energią, pasją i dobrymi chęciami odkrywania świata. Tak bardzo aspołeczni zrobiliśmy się ostatnio., że kochamy pustki na szlakach, w dolinach i górach. A wolny czas zamierzamy maksymalnie wykorzystać. 

Pięknie jest móc podziwiać tę cudownę przyrodę w osamotnieniu. Zdarzają się osoby, które widać kątem oka, ukryte za wzniesieniem, na polance, również czekające na zachód. Wtedy czujemy, że są nam bliscy, że kochają i pragną, tego co my. Porozumiewawczo się pozdrawiamy, uznajemy ich prawo do współżycia w przyrodzie, tak jak oni tolerują nas, tak samo my ich.

Reszta po prostu nie wie co traci. 

No właśnie, a co? A wiele!

 

Nigdy nie pomyślałam, że będąc co tydzień w górach, oglądając to samo słońce, na tej samej ziemi, będę poznawała inny, jeszcze piękniejszy świat.

Ile istnieje wersji zachodów słońca? No chyba Bóg ma gdzieś skończoną i ograniczoną barwami paletę, którą nam codziennie serwuje? 

Po ostatnim weekendzie zwątpiłam w ocenę takich zjawisk na chłodno. Bo jak, na litość boską, można jednocześnie oglądać niebo, którym słońce maluje fiolety, granaty, róże i oranże? 

Tym samym trawa i drzewa jeszcze o dosyć soczystej zielonej barwie kontrastują z tą gamą odcieni niebiańskich. A porywisty wiatr i mroźne powietrze przywodzą na myśl początek srogiej zimy? 

Emocje co najmniej takie, jakbyśmy weszli na 8tysięcznik w oknie pogodowym! haha

Jednak niewiele nam potrzeba do szczęścia, wyłania się ono codziennie zza chmur, wystarczy przystanąć i popatrzeć dłuższą chwilę.