Znowu nas poniosło, bo aż na drugi koniec polski, na cudowne Podlasie.  Wigierski Park Narodowo-Odlotowy i puszcza Augustowska skradła nam serducha. Zakochaliśmy się w tej naszej Polsce na nowo i tyle mamy z nią związanych planów i pomysłów, że prawdopodobnie zabraknie nam dni na ich realizację. 

Weekend wydłużyliśmy przyjeżdżając już na miejsce w piątek w nocy- z trudem wtaczając się na górkę przy cudownym punkcie widokowym. Piszemy, że z trudem, bo wjazd na wzniesienie był mocno zasypany śniegiem i nie wyjeżdżony, dlatego o 1 w nocy torowaliśmy drogę łopatką. Tak dobrze czytacie ŁOPATKĄ, jedną, liczba pojedyncza.

Po misji zakończonej sukcesem wyjątkowość tego miejsca zobaczyliśmy dopiero rano. Wiata, jeziorko w dole pod wzgórzem, drewniany wielki punkt widokowy, a wokół tylko pustka i biel. Arturo oczywiście znowu jak kot z pęcherzem latał dronem, a może za dronem, nie wiem do końca, ja relaksowałam się w busiku. Błogo było tak przywitać sobotę i mieć za oknem iście zimową krainę tysiąca wyjątkowych jezior. 

Takim epitetem można by rzeczywiście opisać Wigierski Park Narodowy,  który co rusz ukazywał nam skostniałą taflę wody, skutą lodem, i nie do końca można było rozszyfrować, czy to jest jedno i to samo jezioro Wigry, czy może już inne? Jeździliśmy od punktu do punktu, wszędzie widać było mocno wyjeżdżone ślady ski tour’owców- a już prawdziwie hardcorowe były akcje z jazdą na nartach po zamarzniętych jeziorach. Bardzo byśmy kiedyś chcieli tego spróbować, bo widać, że ludzie mają z tego tytułu ogromną radochę. Oprócz zapalonych biegaczy, spotkaliśmy dziesiątki rybiarzy, rybaków, fishermenów- byli wszędzie. Z ciężkim sprzętem, który miał im pewnie pomóc zrobić przerębel biegali jak oparzeni. Odczuliśmy ich obecność szczególnie, kiedy mocny klakson jednej z ekip zadudnił nam na parkingu w niedzielę o 7 rano. Obudziliśmy się z pełnym parkingiem samochodów wokół nas.

Podjechaliśmy też do Suwałk, gdyż tradycyjnie miasta głównie odwiedzamy w weekendy dla mszy i supermarketu, w celu uzupełnienia zapasów. Po wszystkim szybko znowu zmykamy do buszu. 

Po dwudniowym przemierzaniu Odlotowej Krainy, w niedzielę na luzaku chodziliśmy sobie po Puszczy Augustowskiej, która była tak pusta i piękna, że nie chcieliśmy wracać na zatłoczony, brudny śląsk. Zaliczyliśmy jeszcze przejście przez leśniczówkę i podglądnięcie koników, które wdzięcznie ocierały się o drzewa, albo skubały wystające krzaczory. 

Wszystko było piękne, naturalnie piękne. Wracając nie mogliśmy odpuścić sobie podjechania na Rospudę, bo ona też była dla nas nowością.

Trafiliśmy do gminy Nowinka nieopodal Augustowa. Podjechaliśmy na nieczynny o tej porze camping “Goła Zośka“- ponownie przetestowaliśmy busika w odmętach śnieżnych i dawał sobie świetnie radę. Była cisza i spokój, kto przyjeżdża na kemping w lutym? I o co chodzi z tą nazwą? 

Na skraju jeziora, powstała niegdyś rzeźba symbolizująca dziewczynę- Zosię, która prawdopodobnie rzucając wianki na wodę utopiła się w tym jeziorze- w Rospudzie Augustowskiej. Historia smutna, rzeźba piękna i mogłam sobie obok nagiej panny przycupnąć na fotkę, bo i to miejsce zamieniło się w twardy lód o tej porze roku. Po intymnych aktach pojechaliśmy już w stronę południa, do domu. 

Mimo słabej pogody i szarobiałych, żeby nie powiedzieć szaroburych widoków- podobała nam się kolejna część naszej Polski. I kolejny raz wpisaliśmy na wiosenną listę Rospudę i Wigry, kiedy ta bajka kwitnie- nic nie może się z nią przecież równać!

 Wigierski Park Narodowo-Odlotowy!!!