Jesteśmy od lat miłośnikami gór. Aktywność fizyczna, zwłaszcza ta uskuteczniana na górskich szlakach, jest nam bliska. Chętnie wykorzystujemy urlopy, weekendy, wakacje (jak zwał tak zwał) na kreatywny i czynny wypoczynek. Do czego zmierzam zatem? A do tego, że większość naszych wypadów zaczyna i kończy się w górskiej przestrzeni. Morze wybieramy kilka razy w roku, żeby z czystej ludzkiej pychy najeść się dorsza i wypić piwko na plaży. Miasta, zamki, zabytki, kościoły nie przemawiają do nas tak, jak to robi zew natury. 

Co do podróży zagranicznych, one też w większości wiążą się z górskimi motywami. 

Istnieje jednak pewna kraina, miejsce tysiąca nieopowiedzianych historii, rozczulające, klimatyczne, tajemnicze i piękne- Dolny Śląsk, którego nie potrafimy zaklasyfikować do żadnej kategorii.  

 

Wiem wiem, nic tylko frazesy i komunały. Ale jadąc w Beskidy, Tatry, czy na dzikie plaże Bałtyku nie zapiera nam tchu, nie odbiera mowy! (mąż mnie tu karci, że mu zapiera, przy dobrej pogodzie i widoczności) 

To jest jakaś magia i niech nam nikt nie mówi, że nie jest. Przekraczając granicę województwa opolskiego zaczyna się: ooo jakie słodkie, a te domy widziałeś? Znowu takie wąskie uliczki i te płoty nietknięte od wojny, a tam dziura po kuli. Ten bruk to jeszcze poniemiecki, i te zabudowania. 

Tak jakby ta część Polski była po prostu pod kopułą (to pewnie sprawka tej mgły, która jest w tym rejonie o każdej porze dnia i nocy i spowija te ziemie) i oddzielała tę krainę mgły, jezior, zamków, poniemieckich miast, pięknej roślinności, kolorowych drzew. 

Do rzeczy! Jest sobota wieczór i zbieramy się na tripa? Trochę już późno jak na wielkie wojaże, a jazda na noc nas osłabia i zniechęca.  Ale przecież pogoda zapowiadała się ładna, dlatego grzechem byłoby nie skorzystać i odpuścić wycieczkę. Na hasło Beskidy poczuliśmy lekkie zwiotczenie w lędźwiach, bo przynajmniej 15 weekendów w tym roku tam spędziliśmy!

Stwierdziliśmy, że Dolny Śląsk będzie lepszy, dla urozmaicenia naszego życia podróżniczego (małżeńskiego też haha). Ale 3,5 godziny  jazdy w okolice Rudaw Janowickich, czy Gór Izerskich (które a propos są kozackie) to jednak trochę za daleko…

Arturo znajduje na szybko jakąś górkę zwaną Sędzisz, niedaleko granicy z województwem opolskim, mamy ty samym miejsce docelowe, w myśl hasła #homeiswhereyouparkit

Busem Novembusem wyruszyliśmy w długą na Sędzisz, który jest częścią Sudetów Wschodnich (a jeszcze 3 godziny wcześniej mocowaliśmy się z alternatorem…)

Długo krążyliśmy po okolicy,  szukając drogi w której nasze koła nie utkną na wieki, przy jeździe po wielkich błotnych koleinach. Udało nam się raz nieco zakopać, ale Novembusik dał radę się wynurzyć. 

Dopiero będąc na górze, już poza samochodem zobaczyliśmy pierwszy raz tak piękne, przejrzyste i gwieździste niebo, które odsłoniło nam drogę mleczną. Mój pierwszy raz to był….kiedy zobaczyłam takie niebo oczywiście! 

Mąż jak Reksio, który zobaczył szynkę, biegał z aparatem. Kazał mi stać w różnych miejscach, zapalać, gasić, trzymać, puszczać, nie ruszać się….No wiecie klasyczny fotograf o 2 w nocy 😉 

Poszliśmy spać na jakieś 3 godziny, bo trzeba przecież budzik na wschód ustawić.

Byliśmy mega zmęczeni, śpiący, sztywni wręcz po nocy na dziko (Novembus wyposażony własnoręcznie nie posiada wszystkich elementów all inclusive). Jednak wstaliśmy, a gdy się tylko drzwi otwarły, sztos…

Ile kolorów, ile złota, ile drzew, ta mgła, te liście, wzniesienia, w dole pagórki, snopki siana, sielankowe domostwa. Zupełnie się tego nie spodziewaliśmy. Pierwszy raz wjechaliśmy na górkę i na tym skończyła się nasza aktywność fizyczna (która przecież tak lubimy) bo nie ruszyliśmy przez następne godziny, odpuszczając nawet drzemkę. 

Poczuliśmy się jak na własnej ziemi, jakbyśmy byli Panami na włościach, posiadaczami ogromnych majątków, chociaż na jeden dzień. W naszej przestrzeni każdy miał swój kąt i swoje sprawy do ogarnięcia. Jedliśmy, czytaliśmy, opalaliśmy się tym pięknym październikowym słońcem, Arturo zrobił niewyobrażalną liczbę zdjęć.

Tak pięknej, ciepłej i szczęśliwej niedzieli nie pamiętamy od bardzo dawna. 

Zaliczyliśmy jeszcze kawkę i mszę w Bystrzycy Kłodzkiej, która zachowała część swoich oryginalnych fortyfikacji od XIVw. A po drodze zachwycaliśmy się złotem, które wylewało się na tę wyjątkową ziemię zwaną dolnośląską…

Wbijajcie na instagrama gdzie znajdziecie więcej naszych fotek z wyjazdów 🙂