Czujemy już niedzielny reisefieber. Analizujemy, kiedy najlepiej wyjechać, żeby nie było tłumów, jak na Wielkiej Raczy, a żeby by zacny zachód. Tak dawno nie widzieliśmy dobrego zachodu w górach. W tygodniu nie mamy czasu na wyjazdy, zwłaszcza kiedy ciemno robi się chwilkę po 16. Niedziela należy do nas! Prognozy są dobre, zapowiada się słoneczny dzień. Może Wisła, Soszów? – Słoneczny Soszów brzmi idealnie! 

Tam nas jeszcze nie znają, a my nie znamy tego szlaku. Czasem pomijamy rzeczy i miejsca łatwo dostępne, te oczywiste, nie bierzemy ich pod uwagę. Tylko dlaczego? Skoro może być równie piękne! 

Wyjeżdżamy bardzo późno, żeby tylko szybko wejść na górę, zobaczyć pięknie zachodzące słońce, uwiecznić ten widok i prędko zejść. 

Już na początku szlaku wiemy, że ludzi będzie niewielu- co nas niezmiernie cieszy, bo nie istnieje nic bardziej ekscytującego, niż puste szlaki i cisza w górach. 

Idziemy po skrzypiącym śniegu, drzewa wokół lekko pobielone, a ich korony drzew zamykają się na górze tworząc śnieżny tunel. Bajka! 

Idziemy szybko, to i mrozu nie czujemy, ale wystarczy na chwilkę się zatrzymać i już chłód daje się we znaki. Słoneczko jednak nas wspaniale rozgrzewa, dawno nie świeciło już tak mocno i jasno. Nie możemy się nim nacieszyć, zwłaszcza Artur, który łapiąc dobre światło znowu biega z aparatem. Pogania mnie, bo ucieka mu złota godzina…

Jesteśmy już na szczycie, paradoksalnie niewielkim Soszowie Wielkim- szwendamy się po okolicy i znajdujemy idealne miejsce na zachodzik. Rozstawiamy się z aparatem i czekamy. Trwa to długie minuty, więc żałujemy, że nie wzięliśmy termosa z ciepłą herbą. Słońce już nisko, zgasła lampka, a my nadal się kręcimy i dokumentujemy te fiolety i róże na niebie. Tak się zachwycamy, tak zwlekamy, że zastaje nas totalna ciemność. 

 

Ciemno wszędzie, ale schronisko mieni się ciepłymi lampkami. Nie planowaliśmy tam zachodzić, jednak przyciągnął nas blask stamtąd bijący. Wesoło i cieplutko było w środku, a do pełni szczęścia zamówiliśmy gorącą czekoladę. Było pysznie. Polecamy wszystkim tam wstąpić po drodze na szczyt, lub idąc z góry. Jest swojsko, radośnie i milutko. Wiemy, że gospodarze przywiązują wielką wagę do podawanych dań i obsługi. 

Pijąc gorący napój schodziliśmy w dół już z czołówkami na głowach. Szaleni ludzie zjeżdżali na sankach korzystając z pustych szlaków. A my szybko biegliśmy do samochodu, wspominając ten weekend, jako jeden z zimniejszych, a zarazem ten najcieplejszy- Słoneczny Soszów naładował nam baterie, mimo minusowej temperatury!