Góry Izerskie odkryliśmy stosunkowo niedawno, bo w okresie letnim 2020 roku.

Było to dla nas objawienie- cudowny wschód słońca, przejście 37 kilometrów (w trakcie jednego dnia) po tych wspaniałych zakątkach Dolnego Śląska- okazało się niesamowitym przeżyciem. Mamy stamtąd niezwykłe wspomnienia i jeszcze lepsze zdjęcia, które polecamy zobaczyć we wcześniejszym wpisie

Tym razem chcieliśmy posmakować Izerów pod przykrywą lodu i śniegu. Udało nam się dotrzeć Novembusikiem w okolice Świeradowa-Zdrój, zaparkowaliśmy w bezpiecznym miejscu- żeby nam dom nie zjechał z górki i weszliśmy na szlak. Zaczęliśmy niebieskim w okolicach małego wyciągu narciarskiego dla dzieci. 

Po kilku metrach już gorąc uderzył w twarz i pot wystąpił na czoło- ślisko, śniegowo, mroźno- idealnie! 

 

Plecy mokre, czyli el classico w górskim abc. Kiedy teren robi się bardziej płaski, a my wyrównujemy oddech, zaczyna się przyjemny spacerek. Mijamy małe grupki ludzi- biegaczy, rowerzystów? 

No jak się okazuje można w najzimniejszy weekend w roku, przy pół metrowym śniegu zalegającym przy szlakach, jeździć na rowerze. Miłośnikom sportów ekstremalnych i podwyższonego ciśnienia, szczególnie w Izerach, polecamy skorzystać z wypożyczalni Bms Trek, której sprzęty widzieliśmy w interakcji ze śniegiem. Dawał radę! 

Docierając na Polanę Izerską mieliśmy już zimę w pełni- bajkową scenerię, istne szaleństwo. Ja i Arturo- jako cotygodniowe łaziki widzieliśmy śnieg już kilka razy w ostatnich tygodniach, ale tym razem wzięliśmy brata na wycieczkę i on cieszył się, jak dzieciak mogąc broczyć w śniegu, zrobić orzełka, no po prostu mieć mokre gacie…(sorry Kamilu, wiemy, że czytasz)! 

 

Było już ciemno, gdy dotarliśmy do Hali Izerskiej tzw. Małej Syberii, gdzie panuje szczególny, wyjątkowy klimat- możesz tu odczuć jedne z  najniższych temperatur w Polsce. Nawet w lecie zdarzają się przymrozki- ze względu na położenie Polany, która jest otoczona ze wszystkich stron Górami. 

Cudowna Chatka Górzystów świeciła na żółto z jednego z okien i wszystkie duszyczki w okolicy zbierały się, jak ćmy do światła, żeby na tej “Syberii” zaznać odrobiny ciepła. 

Ciekawostką jest, że to schronisko jest ostatnim takim zabudowaniem z nieistniejącej już wioski Groß-Iser. Niestety w obecnych koronkowych czasach- nie służy turystom, jako typowe schronienie. Można zamówić sobie jedzenie i picie- dodać trzeba, że wyśmienite- ale delektować się nim jedynie na zewnątrz. 

Schronisko mimo, że widziane jedynie z zewnątrz robi piorunujące wrażenie, zwłaszcza na takim odludziu. A gorąca czekolada, jaką zamówiliśmy- była tak zajebista, że jeszcze zamarzającym językiem wylizywaliśmy resztki z kubków, nie chcąc, żeby to czekoladowe cudo się skończyło. 

Zrobiło się na tyle zimno stojąc w miejscu, że musieliśmy wracać, chociaż pora była dopiero wieczorowa. Szliśmy dokładnie tą samą drogą, którą wchodziliśmy, przebierając żwawo nóżkami, bo pizgało złem nielitościwie.

Bez ceregieli dotarliśmy do Busa, który niewzruszenie stał w tym samym miejscu, w którym go zaparkowaliśmy. Chwilkę pojeździliśmy po okolicy i na pustym parkingu nieopodal, zacumowaliśmy na noc. Obok nas inni amatorzy T4 mieli swoje miejsce, z opcją pozostania do rana. 

W trójkę było dosyć mało miejsca w Busiku, ale daliśmy radę zjeść porządną kolację, pooglądać “Świat Według Ludwiczka”, obalić browca i o 22 już odpłynęliśmy. Nawet przy -15 nie było nam specjalnie zimno tej nocy. 

Ku naszemu przerażeniu rano wszędzie zaczynały wychodzić tłumy ludzi, głównie narciarzy, saneczkarzy, rodzinek z dziećmi. No każdy ma prawo wykorzystać niedzielę do obcowania z naturą- przy niesamowitej zimie, w krainie lodu. Zdaje się, że niektóre dzieciaki jeszcze nigdy nie widziały tyle śniegu. 

Objechaliśmy okolicę Świeradowa, żeby znaleźć jakieś boczne wejście na szlak. Udało się zaparkować na parkingu szkoły i stamtąd weszliśmy na zielony szlak, w okolicach górki “Czerniawka”- z zamiarem dojścia najpierw do Stogu Izerskiego i tamtejszego schroniska. 

Trasa przepiękna, i nawet męcząca, ku miłemu zaskoczeniu. Jedynie początkowy odcinek zielonego szlaku był nefralgiczny, bo sanki pojawiały się zewsząd, a ich właściciele nie przestrzegali żadnych zasad bezpieczeństwa, nie mówiąc o klasycznym Savoir-vivre. Uważając, żeby nie stracić gruntu pod nogami znaleźliśmy się po godzince z hakiem na Stogu Izerskim i, ku naszemu zdziwieniu, oprócz urokliwego schroniska, zobaczyliśmy wyciąg, działający…

 

Trudno stwierdzić na jakich zasadach niektóre wyciągi działają w czasie pandemii i krajowego lockdownu, jak ta gondola, a inne nie?

Ale pozostawiamy już te niuanse bez komentarza, jak i kwestię tłumów wokół Stogu Izerskiego w samych spodniach dresowych i półbutach….

Kwitując pewne sprawy uśmiechem pocisnęliśmy wyżej na Smrek, gdzie krajobraz wykroczył poza nasze najśmielsze oczekiwania i wyobraźnię. Odcinek, który ciągnął się od Smreka do Czerniawskiej Kopy i później już czarnym do naszego Busa, to nic innego, jak bajkowe, zimowe szaleństwo- którego jeszcze nigdy nie mieliśmy okazji widzieć. Choinki uginające się pod śniegiem, zamarznięta lodowa kraina pełna zasp, puchu i wielkich połaci śniegu skrzącego się w słoneczku, które zaszczyciło nas obecnością na kilka dobrych minut, to poezja!

 

Oprócz wspaniałych widoków dla oka po drodze w dół spotkaliśmy dokładnie dwójkę ludzi, co było wartością dodaną, do całej tej zimowej aury. Uwielbiamy takie odludzia, bez ludzia! 

Zastanawialiśmy się cóż to za zimowy eden nas spotkał, a może to my wtargnęliśmy do tej cudownie białej krainy nielegalnie, we śnie? 

Nie drążyliśmy i nie dociekaliśmy, po prostu suneliśmy po srebrnym puchu, nie mówiąc nic z zachwytu…