Dolny Śląsk już po raz kolejny skusił nas swoim pięknem, wspaniałym dziewiczym krajobrazem i pustkami!

Zupełnie nie rozumiemy, dlaczego wszyscy cisną się wyłącznie w przeludnione Tatry, coraz bardziej popularne Bieszczady i zdeptany Beskid Śląski.  My kochamy wszystkie góry,  mają swoje walory i atrakcje, ale w dobie kiedy na szlakach trzeba się przeciskać, a za parking płacić krocie, pytamy- czemu nie góry Izerskie? 

Dobra przyznajemy, że ze śląska jedzie się około 3,5 godzin na miejsce, ale czy na zakopiance nie stoimy czasem dłużej w korku? A do Bieszczad nie  mamy równie daleko? 

Zacznijmy od tego, że przywitał nas darmowy, ogromny parking i zero samochodów. Jasne, że tak, bo byliśmy na miejscu o 3.30 w nocy. Szybka kimka i nagła pobudka, żeby zdążyć na wschód słońca.  Z prognoz wynikało, że widoczność ma być dobra, niebo bezchmurne, a ślad po deszczu będzie widoczny jedynie na ociekających drzewach. 

Podnieceni polecieliśmy na szczyt, którym jest najwyżej położony kamieniołom w Polsce- kopalnia kwarcu Stanisław, znajdujący się na wysokości ok. 1050 m n.p.m.  

Poszliśmy z czołówkami, bo jeszcze było dosyć ciemno, a wschód przewidziany na 5.30. Ponieważ trochę nam się przysnęło (kiedy jestem śpiąca, to okno pogodowe na Mount Everest by nie zrobiło na mnie wrażenia), musieliśmy narzucić ostre tempo. Po drodze już widzieliśmy pierwsze kolory na niebie, oznajmiające wschodzące słońce, dlatego praktycznie biegliśmy pod górkę.  Udało się, wschód był bajeczny.

Nie jestem typem człowieka, który podnieca się wschodami słońca, zachodami, widokiem gór. Owszem uwielbiam wycieczki, doceniam piękno przyrody, ale zerknę, stwierdzę, że piękne i pakuję nos w książkę. Arturo gapić się może godzinami,  trącając mnie i co rusz oznajmiając: Ale miazga, jaki sztos, kosmos co nie? 

Ostatnio odkrył swoją pasję, którą jest robienie zdjęć, dlatego jego szaleństwo podglądacza przyrody się pogłębia. Jednak ten konkretny wschód tych konkretnych gór odebrał nam mowę, a mi w szczególności. Nie mogłam uwierzyć, że widzę coś lepszego od najpiękniejszych zdjęć świata. Była miazga, jak to mój mąż ma w zwyczaju mówić. 

Po wypitej herbatce ruszyliśmy na eksplorację ”Stanisława”

Stasiu, nieczynny już kamieniołom kwarcu wyglądał obłędnie w połaczeniu z mgłą zbierającą się  w dole nad miastem i chmurami, które koniecznie usiłowały zasłonić słońce- jakby zazdrosne o jego blask.  Byliśmy w raju, chociaż ja nie mogłam się wyluzować, bo jak przystało na  nauczyciela boję się odstępstw od normy i nieprzestrzegania praw- a wokół nas wszędzie widniały tabliczki z zakazem wstępu do Kamieniołomu. 

Uznaliśmy jednak, że taki teren musimy zobaczyć, chociaż pobieżnie się po nim przejść, a skoro nie stwarzamy niebezpieczeństwa dla siebie i nikogo innego, możemy tutaj chwilkę pobyć.

Po tym jak pozbieraliśmy szczęki, które nam z wrażenia opadły na kwarcową ziemię, poszliśmy w głąb gór izerskich. Nasza trasa obejmowała między innymi: Zwalisko, Chatkę Górzystów, Polanę Izerską, Łącznika, co łącznie uzbierało się na 37,5 km. 

Ale nie liczby są tutaj istotne, a elementy przyrody, które przyszlo nam zobaczyć. Cudowny, soczysty mech, trawa, drzewa, rzeki, które wylewały się zewsząd, drążąc korytarze i nawadniając leśną florę. Nie mogliśmy się nadziwić, jak tutaj dziewiczo, jak kolorowo i pięknie. Widać ludziom nie udało się zaingerować w te tereny i zniweczyć cud przyrody. Połacie polanek, pól i lasów iglastych robiły robotę. 

Co więcej, góry te obfitują w trasy narciarskie i rowerowe, dlatego można tutaj swobodnie uprawiać aktywność fizyczną o każdej porze roku. 

Z jednej strony ubolewamy nad tym, że Izerskie nie są tak doceniane w postaci odzwierciedlenia w odwiedzinach turystów (nie licząc Niemców, gdyż na szlaku można było co rusz usłyszeć: Guten Tag), z drugiej jednak cieszymy się, że znaleźliśmy swój górski cichy azyl i będziemy na pewno wracać do tego zielonego zakątka Dolnego Śląska