22.30 Artury, jak zwykła na nas mówić rodzinka, wyruszają na wojaże. Reisefieber jest, mimo że to tylko trzy godziny drogi, ale to nie ważne.

Ciśniemy, żeby być jak najszybciej, kimnąć w peugeot’cie i wstać skoro świt, żeby podziwiać świat od pierwszych promyków.

Wszystko pięknie zaplanowane, ale ja, jak to ja lubię sobie pospać 🙂 I nie interesują mnie wtedy pomniki przyrody, czy cudowne krajobrazy.

Wracając do tematu, jesteśmy na miejscu, robi się upiornie. Arturo znalazł już wcześniej na mapach kilka miejsc typu: stare sypiące się tory na spróchniałym moście, nieczynny tunel, stacja kolejowa na odludziu….

Kimneliśmy obok jednego vana na opuszczonej stacji i o godzinie 4 zaczął się cyrk.

Moja druga połowa biegała po moście widmo, a ja próbowałam utrzymać głowę w jednym miejscu i nie spać. Obudziłam się momentalnie, gdy podjechało obok nas auto i wyszedł z niego mężczyzna słusznej postury.Było szaroburo więc nie widziałam, co dokładnie wyciągnął z bagażnika…Przecierając oczy byłam przekonana, że zobaczyłam strzelbę :O 

Była to grubsza akcja od dzików w Toskanii, dlatego udawałam, że śpię. Gdy przechodził obok,okazało się, że facet przyjechał sobie połowić ryby w Bobrze, a jego rzekome narzędzie zbrodni to wędka! Pewnie można by kogoś nią zatłuc, gdyby się mocniej postarać. 

Kamień z serca, głowa dalej sobie dyndała w półśnie, aż mąż narobił sweet fotek na moście i w każdej zapyziałej dziurze w okolicy 🙂 Efekty jednak były zadowalające!

 


Po CSI- Kryminalnych Zagadkach Dolnego Śląska, przyszła pora na śniadanko z widokiem. Po drodze zaliczyliśmy zaporę, elektrownię wodną, wschód słońca we mgle. 

Możemy robić różne rzeczy w biegu i się nie wysypiać, ale musimy sobie porządnie podjeść, dlatego z wałówką podreptaliśmy na punkt widokowy zwany wdzięcznie- Kapitańskim Mostkiem.

Zaliczyliśmy nawet Elektrownię Wodną- Wrzeszczyn (skoro mój mąż jest inżynierem, musimy takie cuda oglądać). Przyszła i pora na Perłę Zachodu, czyli malownicze, drewniane schronisko położone na skale, z mnóstwem zieleni wokół.

 


Z tarasu Perłowskiego widać rzekę Bóbr, mostek i przeciwległe skały. Weszliśmy tam, popodziwialiśmy okolicę i zeszliśmy z nadzieją na KOLOROWE JEZIORKA, które ostatnio nie mogły mieć racji bytu.

Scenariusz filmu grozy + deja vu, czyli znowu sznur aut nadciąga w to samo miejsce, do którego zmierzamy. No nic, Kolorowe muszą poczekać, do następnego!

A my spadamy na Śląsk 🙂