3 dzień w austryjackich Aplach zapowiadał się dosyć ponuro, dlatego postanowiliśmy pokręcić się po okolicy i nie planować dalekich górskich tras, bo nam się najzwyczajniej w świecie nie chciało.

Zaliczyliśmy piękny, chociaż wyłączony już z obiegu kościółek- Filialkirche Kanzianiberg, w miasteczku Finkenstein am faaker see. Siedząc na ławeczce Arturo stwierdził, że słodkie lenistwo i całodniowe nicnierobienie to nie dla nas. Dlatego ruszyliśmy na górkę, którą wypatrzył z ławeczki przykościelnej.  

Szliśmy przez wysoki śnieg, błotnisty las, asfalt, a nawet się trochę powspinaliśmy. Jednak w pewnym momencie przerosły mnie te wysokości i ogromne drzewa ciągnące się kilka metrów w dół….Dostałam ataku paniki i musieliśmy wracać, bo mąż wie, że ze mnie panikara. Jak się czegoś wystraszę to nie ma żartów.

Po kilku godzinach próby dojścia na szczyt góry (której nazwy nawet nie znaliśmy) góra okazała się być silniejsza i zwyciężyła w tym starciu. Jednak dla nas zdrowie fizyczne i psychiczne jest najważniejsze, chociażby był to pagórek- nie ważne, odpuszczamy jeśli nie czujemy się pewnie i komfortowo. 

Zrekompensowaliśmy sobie ten incydent makaronem i sosidłem pomidorowym (który jemy tak na oko 300 dni w roku) kawką i oglądaniem zdjęć z tych cudownych 3 dni.

Ostatni dzień- to miał być klasyczny turystyczny rzyg. 

A co! Kto nam zabroni iść sobie na najpopularniejszą górę w tej częśći Karyntii- Dobratsch.

Miało być nudno i przewidywalnie, a nawet tłoczno.  A było ekstra! Ludzie zjeżdżali na sankach i nartach, było tak mgliście, że nie widziałam mojego męża dobrze, ale na górze gdy zaświeciło słoneczko i biel śniegu zabłyszczała- zrobiło się magicznie.

Nóżki nawet odczuły pracę- co sprawiło nam wiele satysfakcji. A wracając już do Polski, z tego pięknego miejsca, pełnego cudownych wspomnień zaliczyliśmy najdziwniejszą mszę w Kościele ever ;d

Była to istna mieszanka kulturowo-językowa.  Słoweński, włoski i niemiecki wyłapało moje ucho filologa. Staraliśmy się wtopić w tłum i nie poruszać nawet ustami, byle by się nikt nie zorientował- że jesteśmy Polakami, którzy od pierwszego dzwonka nie zrozumieli ani słowa…haha