Wschody i zachody w górach to ostatnio nasza obsesja. Wtedy są one najpiękniejsze i najmniej zaludnione. Sytuacja idealna. 

Jednak, żeby jechać na wschód słońca trzeba wstać w środku nocy, albo wcale się nie kłaść. 

Wymyśliliśmy, że wejdziemy na Malinowską Skałę, pójdziemy na Skrzyczne i wrócimy się tą samą trasą na Malinowską zanim jeszcze wycieczkowe tłumy ruszą na górskie szlaki! 

Artury oczywiście nie wstały i nitki z idealnego planu. Skoro dzień zapowiadał się upalny, a na domiar złego była to sobota- tłumy już ruszyły, robić sobie selfiaki na skale. 

Szybkie przegrupowanie i burza mózgów. Otóż pozostał nam jeszcze zachód. Około godziny 17 ruszyliśmy z parkingu w Szczyrku pod górę. Wszyscy wracali, a my dopiero zaczynaliśmy. Było coś satysfakcjonującego w tym, że wszyscy idą, ale w przeciwnym kierunku do naszego. Szybko weszliśmy na skałę, mijając ją jedynie. Po niecałej godzince przywitało nas schronisko na Skrzycznym. 

Na luzaku wypiliśmy kawkę, popatrzeliśmy na bawiące się dzieciaki z psami, przywitaliśmy się z wszystkimi rowerzystami i posiedzieliśmy na trawce dumając. 

Po odpoczynku, około 19 zebraliśmy tyłki w troki i znowu powędrowaliśmy na Malinowską. Niestety już z daleka widzieliśmy, że tam kolejni amatorzy skalni oblegają tę naszą- Malinowską! Zasadzając się na piękny zachód. 

Mąż wymyślił, że ustawimy się na niewielkim wzgórzu centralnie między Skrzycznym i Malinowską, gdzie na szczęście nie było nikogo. 

Rozwiązanie okazało się bardzo dobre, bo dokładnie miedzy tymi dwoma punktami obserwacyjnymi nie było zupełnie nikogo. Złoty środek znowu uratował nam tyłki!