Macie ochotę gdzieś wyskoczyć, ale pandemia i ograniczenie czasu jedynie do weekendu krzyżują wam plany? Chcecie się poruszać na łonie natury, ale nie macie pomysłu. Na rower za wcześnie, na narty za późno, na hotel zbyt nielegalnie? Otóż jeśli mieszkasz na śląskiej ziemi najlepszym rozwiązaniem będzie wycieczka w Beskidy. Nawet jeśli masz tylko jeden dzień do dyspozycji, a właściwie zwłaszcza wtedy. Ładnie wchodzą wtedy Beskidy na raz. A robi się to tak…

Dojeżdżasz najlepiej samochodem do Rycerki Dolnej i korzystając z map turystycznych odnajdujesz nazwę “Rycerka Dolna odejście od szlaku niebieskiego”. W tej okolicy, na asfaltowej drodze parkujesz swoją brykę gdzie bądź, jest kilka pustych przestrzeni na trasie, właściwie nie krępuj się człowieniu, byle nie pod zakazem! Idąc zielonym szlakiem byliśmy zdumieni jak piękna to okolica, mimo asfaltu, którego nie znosimy! 

Cudowna rzeczka zwana Rycerką ciągnęła się po naszej lewej i odciągała nas co chwilę od celu. Podchodziliśmy, robiliśmy fotki, aż by się chciało usiąść i olać wchodzenie na szlak, olać szczyt, ale udało nam się oprzeć jej urokom. Następnie- mój drogi wędrowcze- pojawi się przed tobą z prawej strony wejście na szlak, które jest oznaczone zielonym trójkątem na drzewach. Tą drogą dojdziesz prosto do bazy studenckiej o przedziwnej nazwie ➡️Przysłop Potócki 

Śmieszna nazwa, ale miejsce magiczne. Kilka chat, zagroda dla namiotów, prowizoryczna latryna, coś na kształt kuchni polowej (oczywiście mam na myśli kilka zbitych desek i drewniane ławy), a co najważniejsze gromadka szczęśliwych, gnieżdżących się w jednym drewnianym domku ludków. To uwielbiamy w górach- jeszcze nam się nie zdarzyło spotkać złych ludzi podczas naszych wędrówek. Ludzie gór są po prostu cudowni! 

Od razu zagadali ucieszeni, czy aby nie zostajemy na noc, ale ze smutkiem stwierdziliśmy, że nie jesteśmy przygotowani i, że to tylko nasz przystanek w dalszej drodze. Co prawda była chwila konsternacji: może się do nich  wprosić? ale to miały być Beskidy na raz, poza tym pogoda zaczynała grymasić. Nie chcieliśmy spędzić niedzieli bez jedzenia, zziębnięci, w deszczu. 

Mimo, że bardzo polecamy to miejsce– szczególnie poza sezonem, kiedy nie potykasz się o namioty i tłumy ludzi, to trzeba zdawać sobie sprawę, że to tylko zbite, nieszczelne, drewniane chaty i bez własnego sprzętu w postaci (ciepłych śpiworów, ubrań termicznych, oraz jedzenia i czegoś do gotowania, może być ciężko)!

Z bólem serca opuściliśmy tę wesołą gromadkę, która zbierała patyki na ognisko? do pieca? nawet nie wiemy, czy tam jakiś piec na wyposażeniu ich chatki był, do końca nie wiadomo. Ale nas czas gonił, żeby dojść na Praszywkę Wielką na zachód słońca. 

Uwaga nasz ulubiony moment, kiedy się spocisz i poczujesz szybsze bicie serca….Kto by tego nie lubił, chyba tylko jacyś dziwni ludzie ha!

 

O panie! Wchodzimy pod górkę i już kątem oka widzimy kolorki na niebie! Wiemy, że zachód będzie cudowny! Na górze oczywiście nikogo nie było, oprócz ton śniegu i pięknych drzew iglastych. Jakie to cudowne uczucie, kiedy można korzystać z przyrody w doborowym towarzystwie, ale tylko naszej dwójki. Czasem tęsknimy za ludźmi, jesteśmy gatunkiem stadnym, ale mimo wszystko góry, słońce i śnieg w zupełności wystarczają…Przynajmniej na raz!